Tak jak w przypadku niektórych naszych update’ów muzycznych, ciężko pisać o filmie, o którym wszystko napisano. Ciężko napisać o filmie, który stanowi taką ikonę cyberpunku i pokrył się kultem dziesiątki lat temu, który przecierał nowe szlaki na gruncie CGI i którego estetyka tak mocno jest przesycona duchem czasów, w których powstał czy też który miał tak duży wpływ na popkulturę. Ciężko w końcu pisać o filmie, który w czasie dryfował po tak różnych wodach reakcji odbiorców – od fascynacji i entuzjazmu, przez zażenowanie jego niepowtarzalnym cringe’em po wspomniane obrastanie w legendę i sentyment.
Można powiedzieć, że wychodzimy tu od solidnego standardu amerykańskiego filmu akcji. Mamy tu żywy kontent sensacyjny, mamy zgrabnie posuwaną do przodu fabułę, w końcu mamy także po części odważną, po części irytującą postać kobiecą balansującą na krawędzi badassa i ofermy, mamy zbóje, których od początku pokochamy nienawidzieć i padalców w białych kołnierzykach bez kręgosłupa moralnego. Mamy także całkiem brutalne sceny, choćby męczeńskiej śmierci Alexa Murphy’ego, który wróci sądzić swoich oprawców, czy też rozpuszczającego się zbira z bandy Clarence J. Boddickera o polsko-rosyjskim nazwisku Antonowsky. Swoją drogą tak, głownego schurka Boddickera gra tu aktor odpowiedzialny za rolę jednego z rodziców z Różowych Lat 70, zaś odtwórca tytułowej roli supergliny Peter Weller powrócił po o wiele gorszej części drugiej niniejszej franczyzy we wspaniałej ekranizacji powieści Burroughsa Nagi Lunch autorstwa samego Cronenberga, ale to wszystko wiecie. Mamy tu także prezydenta Stanów Zjednoczonych z kultowych i niesamowicie grywalnych gier Red Alert, Raya Wise’a; z kolei w postaci ambitnego korposzczura podążającego po trupach do awansu zobaczymy odtwórcę roli agenta FBI Albert Rosenfield, tak jak go znamy z serialu Twin Peaks.
Choć potencjał memiczny tego obrazu jest olbrzymi, niesie on także refleksję dosyć gorzką i to nie z przyczyn, którymi nasze babcie straszy PiS, jak motyw zmartwychwstania i nadejścia sądu, zemsty, etycznych aspektów sztucznej inteligencji i jej rozwoju, granicy pomiędzy człowiekiem i maszyną czy wszechwładzy wielkich korporacji, ale polegającą na fakcie, że część przepowiedni RoboCopa w niepokojący sposób się spełniła, jak choćby upadek Detroit i postępująca prywatyzacja zadań publicznych w Stanach Zjednoczonych. Co więcej, jak pamiętamy z filmu, stare zrujnowane Detroit miało zostać pozostawione samo sobie bez szans na rewitalizację, z kolei jako jego Ersatz miało powstać nowe perfekcyjne miasto Delta City, w założeniu przeznaczone dla dobrze sytuowanych elit potęgując społeczną stratyfikację okolicy, czyli na pełnej wjeżdża nam temat gentryfikacji.
Tak, w RoboCopie jest, podobnie jak w dziesięć lat młodszym obrazie Verhoevena Starship Troopers będącym ujęciem doktryny military first w krzywym zwierciadle, wiele więcej niż bezpośredni kontent sensacyjny i reżyser wcale się z tym nie kryje, uzupełniając swój film spotami o charakterze propagandowym z wydźwiękiem totalnie absurdalnym czy reklamami potęgującymi wrażenie toczącego społeczeństwo bezrefleksyjnego konsumeryzmu, choćby w nawiązującym do zimnej wojny haśle „Nuke’m” pojawiającym się w jednej z materiałów. Sam już zresztą slogan nazywający RoboCopa 'the future of law enforcement’ jest w tym temacie bardzo znamienny. Kolejnym elementem tej historii jest zakres jaźni maszyny, jej podmiotowości i autonomii czy przede wszystkim prawa własności i władzy nad nią. Wszystko to są jednak tematy podjęte bez definitywnej odpowiedzi i pozostawiające raczej pole dla przemyśleń niż konkretnego roztrzygnięcia, zaś w temacie samej akcji wydarzenia na ekranie prezentują bohaterów zupełnie bezrefleksyjnych wobec podobnych dylematów; co więcej podobnież ani zakończenie obrazu nie udziela żadnych definitywnych czy przemyślanych odpowiedzi, ot na zbójach się zemszczono, korporacji utarto nosa a RoboCop zostaje na niewiadomych warunkach wcielony do policji Detroit.
Kim ja w gruncie rzeczy jestem, aby sięgać po obraz tak istotny dla popkultury i próbować go oceniać? Ze swojej pozycji skromnego bloggera powiem tylko – ten film jest cudowny, wróćcie do niego po latach, warto, zwłaszcza że dziś, kiedy dobowy kicz lat 80 opadł i oglądamy go już tylko z sentymentem w grach takich jak Cyberpunk 2077, jego wielowymiarowość i głębia uderza ponownie.
10/10