Przez długi czas nie zdawaliśmy sobie w ogóle sprawy z tego, że stajemy się nerdami. Nigdy nie przywiązywaliśmy do tego szczególnej uwagi, nie czuliśmy się częścią tej “społeczności” a nasze zainteresowania rozwijały się stopniowo i spontanicznie a częstokroć dużą rolę odgrywał przypadek.
Dopiero kilka lat temu zdaliśmy sobie sprawę z faktu, że jest w tym wszystkim pewna spójność i zaczynamy wypełniać ustawowe znamiona tego typu osobników, czego uzupełnieniem było odklikanie jednego z wielu głupkowatych quizów w rodzaju: sprawdź jakim rodzajem pizzy jesteś; tym razem jednak chodziło o sprawdzenie czy jest się właśnie nerdem. Rezultat był dość jednoznaczny gdyż wyniósł jakichś 15 punktów na 20 możliwych i wśród tych kilku niepasujących elementów był Harry Potter.
Trudno nie znać tego uniwersum z uwagi na niebywałą, wieloletnią popularność i też wiedzieliśmy z grubsza o co w tym wszystkim chodzi, tym niemniej taka pobieżna znajomość tematu w zupełności wystarczała jako że nie zachęcała specjalnie do dalszego drążenia tematu. Chodziło przecież o przygody kilkuletnich dzieciaków, szkołę magii, czary-mary, latanie na miotłach i o tego rodzaju atrybuty oparty świat, co według nas było już skrajnie dziecinne, niepoważne i mało pociągające. Może gdybyśmy załapali się na to wcześniej i na tym dorastali to byłoby inaczej lecz zaczynanie z Potterem będąc po trzydziestce wydawało się cokolwiek karkołomne.
Temat ten jednak cały czas gdzieś tam uwierał i nie dawał spokoju a kiedy przez nasze ręce zaczęły przewijać się zestawy Lego tej franczyzy, uznaliśmy, że trzeba to “odfajkować”, sprawdzić o co ten cały szum i mieć to z głowy; przynajmniej fajnie będzie móc porównać scenki/postacie w wersji klockowej z filmowym pierwowzorem.
W ten oto sposób rozpoczęliśmy maraton HP, trwający gdzieś 3 tygodnie, podczas którego przegryźliśmy się przez wszystkie części i uważamy to za jedno z naszych najistotniejszych odkryć ubiegłego roku (2020) a podczas trwającej zimy wspomagają nas sweterki z “mapą huncwotów”, szaliki “Slytherin” i tym podobne akcesoria 😉
Na rynku jest mnóstwo interesujących wydań kolekcjonerskich, wzbogaconych dodatkami i różnymi gadżetami, ale na samym początku zależało nam przede wszystkim na samej treści (bez gwarancji, że się faktycznie spodoba) i znalezione na Amazonie zbiorcze wydanie zawierające 8 dysków Blu Ray wydało mi się odpowiednie.
Nie mamy tu żadnych specjalnych dodatków ani fajerwerków gdy chodzi o layout – ot standardowa, niebieskawa koperta z plastiku ze skromną wkładką a za element poprawiający estetykę służy kartonowa nakładka z nieco bardziej już wyróżniającym motywem graficznym. Nie mamy tutaj niczego “exclusiv” czy też “limited” dla tego wydania, aczkolwiek późniejsze wznowienie zawiera ponoć karty kolekcjonerskie dla każdego z czterech domów Hogwartu.
Jeżeli ktoś szuka zatem takiej podstawowe edycji zawierającej wszystkie części w jednym pudełku, bez żadnych wodotrysków, to jak najbardziej polecam, szczególnie, że spokojnie można dostać za 260-280 złotych.
Oczywiście jest zarówno polski dubling jak i napisy.
Prześledziłem sobie dość dokładnie Filmweb – recenzje jak i forum – aby zapoznać się z wrażeniami odbiorców, dotyczącymi poszczególnych części i “opinia publiczna” jest tutaj mocno podzielona gdy chodzi o wskazanie zdecydowanie słabszych/lepszych części a oceny wszystkich stoją na dość wysokim poziomie, spotykając się generalnie z pozytywnym odzewem; tym niemniej zauważyłem pewną prawidłowość związaną z podziałem na osoby, które poznawały poszczególne części na bieżąco, niejako dorastając razem z bohaterami i wręcz wychowując się na Harrym Potterze, a tymi, które zapoznały się z całą serią po latach.
Ta pierwsza jest zazwyczaj bardziej krytyczna w ocenach i tak na przykład znaczny odsetek widzów ceni sobie najbardziej dwie pierwsze części argumentując, że najlepiej oddano tam magiczny, wręcz baśniowy klimat Hogwartu, zajęć i przygód głównych bohaterów – według nich brakuje tego w późniejszych częściach.
Nie brakuje też osób rozczarowanych “Księciem Półkrwi” ze względu na nasycenie tej części wątkami sercowymi i zabawnymi historiami przez co zarzuca się wręcz dryfowanie w kierunku komedii romantycznych. Inni jeszcze piętnują mroczny, ponury klimat późniejszych części, pytając retorycznie: “Gdzie jest Harry z tamtych lat”.
Jestem w stanie to zrozumieć bo będąc fanem począwszy od pierwszej części łatwo jest paść ofiarą własnych oczekiwań, szczególnie jeśli wiąże się z tym co najmniej roczne oczekiwanie na daną/kolejną odsłonę.
Nie zamierzam, więc z takimi opiniami polemizować bo to zupełnie inna płaszczyzna odbioru a zamiast tego zaręczę, że poznawanie HP jednym ciągiem dostarcza mnóstwa pozytywnych wrażeń i cała saga fantastycznie sprawdza się jako całość, oglądana czy to w ramach maratonu, czy też w ciągu kilku tygodni – w każdym razie na raz.
Wydaje mi się wręcz, że to co można uznać za słabsze punkty poszczególnych odsłon, działa na plus względem całości, wprowadzając czasem chwile oddechu i zwalniając nieco tempo przed tymi bardziej dynamicznymi, jak to jest chociażby w przypadku wspomnianego “Księcia Półkrwi”.
Pierwsze dwie części to udane wprowadzenia do całego Świata i przedstawienie życia w Hogwarcie w zasadniczo dość beztroski sposób, tym bardziej, że bohaterami są przecież dzieci przez co mamy do czynienia z dość familijnym klimatem.
Nieco się już to wszystko zestarzało i najmniej do mnie trafia (sentymentu też brak) ale tu właśnie tu punktuje oglądanie jednym ciągiem, gdyż po takim starterze zdecydowanie pojawia się ochota sięgnąć po kolejną płytę.
Następnie obserwujemy dorastanie naszych bohaterów i zmieniającą się skalę problemów z jakimi przystaje im się zmierzyć a kiełkujący wątek główny, czyli powrót Voldemorta jest bardzo zgrabnie prowadzony osiągając punkt kulminacyjny w dwóch ostatnich częściach, kiedy umiejętnie odsłaniana jest zasadnicza tajemnica całej historii i główny cel Harry’ego Pottera (uwaga, mały spoiler 😉 jakim jest zniszczenie wszystkich horkruksów.
Sposób w jaki prowadzona jest narracja, wprowadzanie wątków pobocznych, rozwój fabuły i przetykanie tego wszystkiego “głównym questem” zasługuje naprawdę na oklaski bo z czasem można po prostu zapomnieć, że oglądamy film z gatunku fantasy na rzecz dobrego thrillera przygodowego.
Próbując przebić się przez tę magiczną otoczkę i machanie różdżkami, dotrzemy do rdzenia zbudowanego na bazie świetnego aktorstwa, intrygującej historii, rasowego suspensu i zaskakujących twistów fabularnych – wszystko to, czego oczekujemy od dobrego kina.
Jeżeli więc są jeszcze osoby, które nie załapały się na te produkcje a teraz wydaje im się, że są po prostu na takie kino za stare to gorąco zachęcam aby się przemóc, może nawet przemęczyć dwie pierwsze części i obejrzeć wszystko od początku do końca – naprawdę warto.