Thrash metal to moja stara miłość.
W trakcie mojego rozwoju jako kuca przeżywałem okresy różnych fascynacji i gdzieś na początku lat dwutysięcznych odkryłem forum rockmetal.pl na którym thrash cieszył się duża popularnością i oświeciło mnie, że thrash to o wiele szersze zjawisko niż znane dotąd przeze mnie zespoły, takie jak Metallica, Slayer, Megadeth i cała ta śmietanka towarzyska.
Jednocześnie przeżywałem wtedy fascynację szeroko pojętym technicznym graniem (rock/metal progresywny) i drążenie thrash metalowego tematu świetnie się z tym skomponowało – rychło więc zamieniłem skórzane spodnie na niebieskie jeansy i białe adidaski 🙂
Dzisiaj jest to jedynie jeden z wielu gatunków po które sięgam i wiele wydawnictw, za które dałbym się wówczas pokroić, bezpowrotnie opuściło progi mojego odtwarzacza lub – co najwyżej – pojawiają się w nim za sprawą sentymentu, bez większych emocji.
Słuchanie muzyki to proces na który składa mnóstwo czynników i z czasem sporo rzeczy przestaje nas, z mniej lub bardziej obiektywnych przyczyn, interesować.
Z drugiej strony, nadal jest pewna ilość płyt, które przetrwały tę próbę czasu i po które regularnie sięgam wtedy, kiedy mam po prostu ochotę posłuchać dobrej muzyki a zarazem przekonać się, że dany album nadal mi “robi” i mimo upływu lat dobrze się go słucha.
“Grin” szwajcarskiego Coronera wydana została w 1993 roku, kiedy złota era thrashu dawno minęła i zasadnicza większość płyt uważanych powszechnie za wielkie, klasyczne, przełomowe i najważniejsze została już dawno wydana a na scenie thrash metalowej rozpoczął się okres rozpadów zespołów, zawieszania działalności, eksperymentowania z częstokroć mizernym skutkiem i szukaniu na nowo miejsca dla siebie.
To okres kiedy gatunek ten – zgodnie z powszechnymi opiniami – wypalił się,stracił swój impet oraz zainteresowanie fanów ciężkiej muzyki + mediów. Mieliśmy wtedy przecież deathmetalowy boom oraz szybko rozkręcający się szał na norweski blackmetal.
Zgadzam się co do tego, że był to okres wielu rozczarowań, związany z wyczerpaniem się pewnej formuły, ale jednocześnie pojawiło się wtedy dużo płyt odważnych i przełamujących schematy, takich które nierzadko stanowiły szczytowe osiągnięcie niejednego zespołu i osobiście uważam, że thrash metal przeżywał wtedy drugą młodość.
Za taką płytę uważam właśnie “Grin” – mój ulubiony, zdecydowanie najciekawszy album Coronera i nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że to już nie thrash. Jest to jak najbardziej thrash, przy czym album ten pokazuje jak zróżnicowany, bogaty i pełen potencjału jest to gatunek.
Od samego początku płyty wyczuwalny jest industrialny posmak towarzyszący nam przez cały czas jej trwania i nie mam tu na myśli ściśle muzycznych rozwiązań, choć nie brakuje na niej sampli, elektronicznych wstawek i przerywników, ale o specyficzną duszną, ciężką, odhumanizowaną i “stalową” atmosferę. Jednocześnie każdy kawałek stanowi odrębną muzyczną opowieść, charakteryzującą się odrębnymi pomysłami i indywidualnym charakterem.
To pewnego rodzaju paradoks, że nie tracąc nic ze spójności mamy do czynienia z 10 kawałkami (wliczając przerywniki) z których każdy wprowadza coś zupełnie nowego i opiera się na innym motywie, nierzadko ocierając się o swoistą przebojowość.
Nad wspólnym, industrialnym mianownikiem mamy utwory szybkie, agresywne jak i transowe, atmosfera czasem jest gęsta i duszna a czasem mamy przestrzenne brzmienie lub też zimny, kliniczny klimat – bogactwo środków wyrazu jest naprawdę imponujące: miejscami jest klasycznie, po to aby za chwilę odjechać w progresywę a następnie wchodzi groove, po którym mamy wjazd kosmicznego klimatu…jak się to mówi: dzieje się 🙂
Pewnym spoiwem jest też obecność solówek, które są absolutnie rewelacyjne, przemyślane i nierzadko po prostu piękne – nie ma w nich nic odtwórczego ani “zamulającego”, każda jedna to osobny majstersztyk.
Na osobne wyróżnienie zasługuje brzmienie, które nadal jest świeże i nie odnosimy wrażenia słuchania “ekshumy” czy nawet szlachetnej klasyki – ciężko w to uwierzyć, ale w 2021 roku “Grin” brzmi nadal nowocześnie i śmiem twierdzić, że i pod tym względem (w połączeniu z klimatem) Coroner stworzył coś, co w swej kategorii do dzisiaj stanowi szczytowe osiągnięcie gatunku.
Rozpisałem się na początku odmieniając thrash metal w każdy sposób, ale to jedna z tych płyt, które z czystym sumieniem polecam każdemu, kto lubi cięższe brzmienia, bez względu na dalsze rozróżnienie.
Uznając, że od hard rocka wzwyż mamy do czynienia z jednym, wielkim gatunkiem skupiającym szeroko pojęta ciężką muzykę to w rankingu najlepszych płyt “Grin” zasługuje na bardzo wysokie miejsce koncentrując w sobie wszystko to, czego oczekujemy od dobrej muzyki.
Szukając odpowiednika w świecie filmu, Grin “jest” takim “Blade Runner’em” z 1982 roku. W chwili wydania szalenie ambitny i przełomowy – aż za bardzo – do tego stopnia, że nie spotkał się ze zrozumieniem i pozytywnym odbiorem, stając się klapą finansową, dopiero po wielu latach doczekawszy się docenienia i dostrzeżenia w nim wizjonerstwa.
Coroner wydał tę płytę zdecydowanie za wcześnie, wyprzedzając swój czas – tym bardziej warto po nią teraz sięgnąć i przekonać się jaki to “hidden gem”.
Nasze wydanie to dość standardowo wydany digipack/remaster NOISECD059 z 2018 roku.