Azarath poznałem w okolicach 2000 roku kiedy polska scena metalowa była świadkiem pewnego rodzaju pozytywnego wstrząsu i rewolucji.
To nie jest dobry moment ani miejsce aby brnąć w szersze analizy i przypomnienia ale w skrócie rzecz ujmując, mieliśmy do czynienia z falą retropozerstwa 😉
Każdy, kto wtedy śledził polską scenę (tfu) metalową doskonale pamięta Necrobobsleddera, Wolfpacka (że tylko na to jedno z Jaszakowych wcieleń się powołam), beki z Pagan/NSBM blackmetalu i “wrażliwych metalowców” i ogólny wesoły klimacik jaki wtedy panował.
Należy jednakże pamiętać również, że za tym śmieszkowaniem, trollingiem i szyderą szło równie intensywne merytoryczne przygotowanie, wiedza i konstruktywne idee a stosowna prasa/publicystyka z tego okresu stanowiła dziennikarstwo muzyczne najwyższej próby – jak bardzo by się osoby, których to dotyczy, nie odżegnywały od tego terminu.
Co przy tym najważniejsze, przy tej okazji scena metalowa w PL wzbogaciła się o zespoły, które mocno namieszały w tym środowisku a ich dokonania muzyczne składają się na masę świetnych wydawnictw, które bezwątpliwie zasilać mogą TOPy i zestawienia najlepszych płyt w historii polskiego metalu.
Jednym z takich zespołów jest właśnie Azarath, którego trzecią płytę odkurzyłem sobie niedawno i mogę zapewnić – nadal kopie jak cholera 🙂
Death Metal ma różne oblicza i osobiście mam swoje ulubione wcielenia gdy chodzi i interpretację tego gatunku a Azarath przy tym jest w ścisłej czołówce gdy chodzi ten o smolisty, ohydny, bluźnierczy, bestalski, zwierzęcy, brutalny, diabelski i całościowo prze-paskudny.
Nie chcę sięgać po stosowane w 90% deathmetalowych recenzji określenia w rodzaju “kanonada dźwięków”, “salwy blastów”, “tnące riffy”, “opętańcze wokale” i tak dalej.
Azarath para się (czarnym) deathmetalem, więc to oczywiste przecież, że są blasty, riffy, jest głośno, agresywnie i misio czy inny prosiak na wokalu 🙂
Tego rodzaju kwieciste określenia nigdy nie powodowały u mnie większego zainteresowania bo to w końcu archetypiczne cechy tegoż gatunku i liczy się przede wszystkim to czy poza młóceniem znaleźć można jeszcze coś.
Na “Diabolic Impious Evil” Azarath oferuje nam świetnie skomponowane kawałki, z których każdy jeden ma odrębną strukturę, kompozycję i stojący za nim pomysł. Już po niewielu przesłuchaniach zaczynamy je dobrze rozpoznawać i wyłapywać całą masę interesujących motywów, które nie pozwalają nam się nudzić a w ucho wpadają niezwykle łatwo.
Strasznie podoba mi się podejście Azarath do tzw. łomotu czyli tworzenia muzyki brutalnej. Jestem osobą, która żadnych dźwięków sie nie boi i takie parametry jak szybkość, decybele i kakofonia dźwięków nie robią na mnie większego wrażenia a wielu zespołom wydaje się najwyraźniej, że jest to jedyny sposób aby słuchacza “zniszczyć”.
Chłopaki z Tczewa wiedzą jak mocno uderzyć i ściśle dźwiękowo muzyka jest odpowiednio ciężka ale dodatkowo potrafią odbiorcę solidnie zmielić za pomocą brzmienia, kompozycji i klimatu. Perfekcyjnie potrafią przy tym dusić słuchacza iście diabelską, brudna, lepką i chropowatą atmosferą.
To powoduje, że o ile słuchając czasem jakichś brutal-grind-gore – deathmetalowych wyziewów potrafię po kilku minutach przysypiać, o tyle po kontakcie z Azarath jestem do krwi skopany i czuję się jakby mnie czołg rozjechał.
To jest dla mnie wręcz definicja ciężaru, agresji i prawdziwej brutalności – takiej, która przeżuwa i wypluwa ale jednocześnie zachwyca brzmieniem, selektywnością i melodiami.
Nie przestaje być po prostu świetnie i mądrze zrobioną muzyką.
8/10


