Taka uwaga na wstępie gdy chodzi o kolekcjonowanie płyt.
Na samym początku gdy wróciłem do tego zajęcia, startując ponownie od zera (2015 rok), miałem ambitne założenie aby dokonywać starannej selekcji pod kątem wydań tzn. postawić na prawilne pierwsze wydania, odrzucając reedycje dla knypów i chłopczyków w czapie z makaronu

Ale szybko się z tego wyleczyłem.
Po pierwsze, tak jak już wspominałem, podchodze już do tego bez zbędnych emocji – czysty fun.
Po drugie, nie mam już cierpliwosci do żmudnych poszukiwań i polowania na rary, szczególnie, że takie egzemplarze osiagają zawrotne ceny.
Zadowalam się więc spokojnie wydaniami dla „normalsów”, tudzież wydawnictwami specjalnymi, jubileuszowymi, z bonusami i innymi gadżetami.
Wiem, że według niektórych nie rózni się to znacząco od zbierania MP3 ale już trudno, muszę z tym żyć

Dzisiaj sięgnałem sobie po płytę Atheista na punkcie której tych 20 lat temu miałem niezłego jobla.
To było takie typowe „sprawdzam” w celu weryfikacji jak ten materiał zniósł próbę czasu i okazało się, że całkiem nieźle. Nadal mi robi.
Samą techniką w dzisiejszych czasach trudno mi zaimponować bo bo z ekscytacji solówkami i łamańcami już dawno się wyleczyłem (Vaia, Malmsteena czy innego Dream Theater nie potrafię już słuchać – z całym i szczerym szacunkiem) ale tutaj autentycznie miło słuchać jak sprawnie kolesie posługują się instrumentami, szczególnie, że idą za tym autentycznie dobre utwory i nadal swieżo brzmiące pomysły.
Heh, pamiętam, że na fali fascynacji technicznym/awangardowym metalem zastanawiałem się jak daleko to pójdzie i jak brzmieć będzie death metal za tych x-nascie lat no i okazało się, że przez tych 15 lat niczego istotnego nie przegapiłem.
Owszem, przebrnałem przez wszystkie istotne wydawnictwa i są rzeczy dobre a nawet bardzo dobre ale nie udało mi się natrafić na nic odkrywczego, co by mną wstrząsnęło albo przynajmniej zaskoczyło.
A piszę to jako osoba, która uważa, że muzyka (w tym metal) przeżywa aktualnie swój złoty okres i mamy do czynienia wręcz z klęską urodzaju.
Wielokrotnie odczuwałem ostatnio zażenowanie przypominając sobie płyty, którymi zachwycałem się przed laty ale w przypadku death metalu jest odwrotnie; zdałem sobie sprawę, że chce się powiedzieć „kiedyś to było” i że tworząc swoje TOP 30 zatrzymałbym się gdzieś na 2005 roku

