Aluk Todolo to z pewnością jedno z moich ciekawszych odkryć muzycznych ostatnich lat.
W klasyfikację stylistyczną niespecjalnie nie chcę się bawić ale – w skrócie ujmując- mamy tutaj wyśmienity mix psychodelii, krautrocka i blackmetalowego sznytu.
Kawałki są długie i posiadają strukturę wkręcającej, narkotycznej, transowej jazdy gdzie wszystkie kawałki zlewają się w jeden, długaśny bad trip 😉
Udało mi się zobaczyć ich na żywo w sierpniu 2019 – Klub “Underdogs” w Pradze – i był to występ w ciasnym, ciemnym, piwnicznym klubie przy udziale (w porywach) 40 osób pod sceną gdzie muzycy znajdowali się na wyciągnięcie ręki i muszę przyznać, że chyba jeszcze nigdy nie przeżyłem występu, który treściowo byłby tak dobrze wkomponowany w undergroundowe okoliczności i brzmiał tak naturalnie.
Dokładnie bowiem taki obraz generuje muzyka na Voix – ciemna piwnica, gołe mury, żarówka zwisająca z sufitu, duchota i muzycy w amoku z wywalonymi białkami oczu.
Podobało mi się to, że zaczęli grać w – wydawałoby się – zupełnie spontaniczny sposób gdyż w pewnym momencie, bez żadnych przygotowań czy zapowiedzi, przez ten mały tłumek pod sceną przedarła się grupka niepozornych kolesi, chwycili instrumenty i bez żadnych przymiarek czy strojenia rozpoczęła się prawie godzinna, garażowa jazda.
Przypomina mi się w tym momencie to co Aluk Todolo (w kontekście innych albumów) napisał Piotr Weltrowski/Trotzky na swoich “klerykach” – użył określenia “otchłań” i świetnie pasuje to określenie do tych dźwięków; słuchanie tej płyty to obcowanie z zatęchłą, lepką i brudną otchłanią, która wciąga bez reszty i zjada z butami.
Płytę zakupiłem po ich koncercie od ich gitarzysty, który zajmował się merchem 😉
Jest kolejnym fragmentem spójnej wizji całego projektu AT gdyż ascetyczne wydanie idealnie pasuje do całego konceptu.
8/10



