Przyznam szczerze, że gdybym nie otrzymał tej płyty w prezencie to prawdopodobnie nigdy bym po nią nie sięgnął.
Abused Majesty para się bowiem gatunkiem, który zupełnie do mnie nie trafia a mianowicie symfonicznym blackmetalem.
Tak, wiem, nie należy szufladkowac, kierować się etykietami, podchodzić do zespołów indywidualnie bla bla bla.
Nie jestem w żaden sposób uprzedzony do klawiszy, nie jestem też uprzedzony do klawiszy w muzyce metalowej a wręcz odwrotnie, mam wśród swoich ulubionych płyt pozycje, które bardzo mocno “nimi stoją” aczkolwiek na podstawie olbrzymiego materiału porównawczego zebranego przez lata jestem w stanie stwierdzić, że (trochę statystyk z dupy 😉 ) 90% tzw. symfonicznego metalu to muzyka nie przemawiająca do mnie w żaden sposób i kojarząca się z wszystkim tym, co w blackmetalu najgorsze a jednocześnie maksymalnie wtórne i uwsteczniające, bo odnoszące się do dorobku sceny BM sprzed 20 lat, kiedy mieliśmy do czynienia wręcz z zalewem tego typu wynalazków.
Przyznam bez bicia, że pod koniec lat 90 przeżywałem krótkotrwale fascynację chociażby Limbonic Art, ale z perspektywy czasu należy stwierdzić, że był to chyba okres największego natężenia błędów i wypaczeń w tym gatunku ;-).
Nie uważam się w żaden sposób za ortodoksa, bo wręcz przepadam za eksperymentami w muzyce i awangardowym podejściem do jej tworzenia, ale dziwnym trafem, w przypadku symfonicznego BM, poszło to w kierunku skrajnego infantylizmu, banału i kiczu – i to tego wieśniackiego kiczu, bo jest też masa tego fajnego ogólnie w muzyce ;-).
O ile w muzyce szukam emocji, klimatu i atmosfery, to w SBM przybiera to groteskową, niepoważną i “cepeliową” postać.
Rzekomo wampiryczny nastrój kojarzy się komediowo (“Dracula – Wampiry bez zębów”), horrorowy nawiązuje do “Scooby Doo” a gotycki do “Rodziny Adamsów”.
Po prostu nie potrafię tego słuchać “na poważnie” i takie mam właśnie w głowie obrazy: baśniowe, fantasy, trolle, skrzaty, kreskówki, bajki dla dzieci, różowy dracula, śmieszna epickość, banalne melodyjki, smerfy, rumcajs, cukierki, rotflowy klawesyn etc. etc., a to wszystko jeszcze zabawnie podniosłe i napuszone – stanowi to zaprzeczenie tego czego oczekuję od BM.
Ale do rzeczy: to wydawnictwo Abused Majesty przesłuchałem wielokrotnie i na szczęście udaje im unikać takich porównań a słucha się tego naprawdę dobrze.
Klawisze zastosowane są w umiejętny sposób tak, że nie ma się wrażenia “krindżu” (słychać fascynację Emperorem), melodie są wyważone w taki sposób, że są chwytliwe lecz uciekają od banału i nie ma efektu przesłodzenia – słychać po prostu, że panowie potrafią w blackmetal.
Ok, może miejscami ociera się to nieco o Guilty Pleasure, ale naprawdę przyjemnie mi się tego słucha i zdecydowanie można zaliczyć ten zespół do tych 10% bandów, które wiedzą jak zmajstrować interesujący symfoniczny blackmetal.
Moje wydanie to bardzo udany materiał z rodzaju “zespół w pigułce” bo poza właściwą pozycją czyli “…so Man created God..” mamy jeszcze przegląd demówek oraz sporo archiwalnych materiałów o zespole w książeczce. Bardzo fajny przegląd, pozwalający prześledzić rozwój zespołu i sposób/kierunek w jaki ewoluowali.
Osobiście cieszę się, że ich lepiej poznałem.
6/10





