Dobra tam, coś tam obiecałam wczoraj więc ruszam dalej w zatęchłe otchłanie pełne zestawów zombie. Ten staruszek całkiem prawdopodobnie jest starszy niż niektórzy czytelnicy tej strony, jeszcze bardziej Was zresztą prawdopodobnie przerazi, kiedy powiem, że ten set jest STARSZY NIŻ GOOGLE.
Wydany w 1997 roku, zestaw niniejszy był największym z podserii Castle obejmującej Fright Knights, czyli taką lekko ponurą, nietoperzo-gotycką frakcję z wiedźmami i smokami w wykroju, który jak mniemam bywał marzeniem wielu z dzisiejszych millenialsów nieuchronnie wchodzących w kryzys wieku średniego. I tak, zestaw jest na sprzedaż, więc możecie odłożyć na kilka dni wasze blistry Zoloftu i zaspokoić bezsens istnienia zakupem czegoś, czego zasadniczo nie potrzebujecie, a co większość Waszych boomerskich rodziców rawdoggujących wczesny polski kapitalizm na twardo uważałaby za kompletnie absurdalny dowód karygodnego braku szacunku do pieniądza – cena bowiem tego cuda w retailu wynosiła niebagatelnych 80USD bez VATu, co na dzisiejsze pieniądze daje 147USD ponownie netto, (co jednak moim zdaniem nie do końca oddaje potęgę tej waluty wobec złotego w tym czasie) i to wszystko za uwaga(!) jedynie 601 części!
Aby lepiej zobrazować Wam jak ogromne pieniądze to wówczas były – zgodnie z obwieszczeniem prezesa GUS z dnia 10 lutego 1998 r. w sprawie przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego w 1997 r. i w czwartym kwartale 1997 r. średnie miesięczne wynagrodzenie już po denominacji w tym czasie wynosiło 1182,77 PLN, zaś według ówczesnego kursu dolara amerykańskiego z końca października 1997 przybliżona cena brutto tego zestawu równałaby się 315PLN.
Jak napisałam, tak mały zestaw był właściwie flagowcem frakcji Fright Knights, którego znaczna część obejmowała te przygnębiające w 3/4 puste pudełka z grubo mniej niż 50 klockami w środku. Jedynym większym zestawem był dosyć miodny Witch’s Magic Manor (6087) – lekko ponad 200 części oraz Traitor Transport (6099) – około 140 części. Jeśli więc stara Wam marudzi, że za drogie to Wasze hobby, to czas wyciągnąć z kapelusza traumę dzieciństwa i powiedzieć, że pierwszy raz w życiu Was na towar tak luksusowy tak naprawdę stać, co jak sądze nie będzie tylko prawdziwe w moim przypadku.
Witch’s Magic Manor
Ale do rzeczy – pomimo tak niewielkiej ilości części fakt ten wyważa włączenie części w większości większych gabarytowo i wciąż dzisiaj cennych bo już dosyć rzadkich pomimo lub być może zwłaszcza, że rok 1997 przenosi nas do prehistorii starej brudnej betonowej ciemnej szarości, żółknącej jako prase jasnej i ciemnego stolcowego brązu; choć tu na marginesie muszę przyznać, że nowa szarość, zwłaszcza ta jasna, odbarwia się, żółknie czy nawet wychodzi z taśmy w różnych odcieniach tak samo źle jak ta stara i nawet nie mówię tu o horyzoncie dziesięciu lat – mam worki często potrzebnych nowych i starych szarości w przysłowiowym szrocie w obu odcieniach i czasem przykładając sześć nowych bricków do siebie gołym okiem widać, że jak jeden mąż każdy ma lekko inny odcień.
Całą rzecz budujemy w trzech większych częściach – zaczynając od strzelistej wieży, kolejno później składamy po połowie zewnętrzny mur i skromne wnętrze a na koniec łączymy całość zusammen dokopy i mamy całkiem słuszne bydle jak na rok, z którego zestaw pochodzi. Instrukcja obrazuje także możliwość ułożenia całości quasi-modularnie w jednej horyzontalnej linii jako alternatywny set up, który prawdopodobnie zapewniałby lepszy dostęp do poszczególnych części zestawu. Koń jaki jest każdy widzi, więc nie będę tu opisywać co do punktu i groszka tego, co zobaczycie poniżej na zdjęciach – wspomnę tylko o tym, czego na tych zdjęciach nie zobaczycie, bo mamy tu garść elementów playability – po pierwsze mamy tu dwie strefy zrzutu na piętrze – jedna ma zwalać na głowy niechcianych gości czarne roundbricki z kotła rodem z Belville (!), druga zaś pozbywać się intruzów z piętra w zapadni nieopodal żółtych technicbricków. Innym drobiazgiem jest schowana w kryształowej kuli na beczce w wieży główka kościotrupka, która wypychana jest w górę wprawiając w ruch równię pochyłą na zawiasach w tym samym miejscu.
Wiem, co powiecie – schemat kolorystyczny już dosyć bije po oczach i to nietylko ze względu na te stare szarości i brązy, ale także dosyć randomową czerwień, kompletnie dziwny żółty kolor, w tym te pokraczne stojaki space’owe tu wykorzystane do ekspozycji broni, no sprawia to wszystko spore wrażenie pewnego chaosu kompozycyjnego i tu muszę przeprosić się z mdłą kolorystyką vladkowego przybytku.
Figurek dostajemy tu aż osiem i to doskonały wynik, nawet czy może zwłaszcza teraz – mamy tu Bat Lorda z nietoperzą pelerynką, bliźniaków w identycznych kostiumach i stożkowych hełmach, z których jeden jest łucznikiem, trójkę innych wąsatych koleżków z mieszanym udziałem dosyć już cennych vintage’owych części, moim zdaniem fenomenalną, szczerbatą czarownicę na miotełce z czerwoną pelerynką oraz ponownie kościotrupka starego typu z luźnymi ramionkami. Otrzymujemy także dwa koniki na wypasie – czarnego i brązowego w pełnym rynsztunku oraz smoka marzenie z neonowymi śmiesznymi skrzydełkami. Miodzio.
Składanie oraz kompletowanie tego zestawu poza pewną uciążliwością było doświadczeniem dosyć bombastycznym dotknięcia tego, czego nie spodziewałam się już nigdy zobaczyć. Polecam każdemu, kto zechce uczynić sobie podobną frajdę.
8/10